Nie znoszę tego filmu, dopiero skończyłem, ale już nie lubię - wszystko jest tu odpychające, obrzydliwe, dziwne i nieoglądalne - no nie da się z tego obrazu czerpać żadnej przyjemności... jednocześnie cholernie wciąga - przy scenach w domu mamy Sunshine miałem ochotę strzelić sobie w łeb, tak mnie te wydarzenia irytowały; dialog na przyjęciu o robotach sprawił, że wpadłem w swego rodzaju przygnębienie, bo jeśli się nad tym zastanowić, to zapewne będzie to prawda (a przynajmniej dla większości); przesłanie tego filmu, tytułowe palindromy, jest cholernie smutne...
Nienawidzę, ale kocham... dlatego, gdyż zapewne nie prędko o nim zapomnę, będę chciał, ale takie produkcje nie dają takiej satysfakcji, siedzą Ci w głowie i ryją banie.
Podobnie miałem z wcześniejszym filmem Solondza, czyli "Happiness", który jest nieporównywalnie lepszym dziełem, ale też nie dałem mu wysokiej noty. Mimo wszystko, obejrzałem dwa lata, ale wciąż wiele scen doskonale z niego pamiętam - nie chcę, nie znoszę ich, są obrzydliwe i odpychające, ale zostały mi w głowie. Dlatego kocham Solondza, kocham, ale nienawidzę, rozumiecie mam nadzieję co mam na myśli? Fani reżysera z pewnością...